W ostatnim tygodniu kwietnia, na koniec długotrwałej suszy i tuż przed pierwszym majowym, a nawet pierwszomajowym ;) deszczem, przez niemal cztery dni sadziliśmy ponad pięćset krzewinek lawendy dwóch już nam znanych i dwóch zupełnie nowych odmian.
Maciek i Tomek w skwarze i spiekocie dnia wyrywali sobie szpadel, by wykopać setki dołków w naszej lądzkiej glinie. Potem ja wypełniałam te dołki najpierw wodociągową wodą, a potem sadzonkami i rozkruszałam w palcach zółtobrunatne bryły, by ciasno obsypać młode korzenie ziemią, ugniatając ją dokładnie wokół roślin. Wszystko po to, aby korzenie oblepiły się życiodajną glebą i mocno rozwinęły swój system.
Gdy w piątek kończyłam pracę, Niebo pobłogosławiło jej efekty prawdziwą wodą, której naprawdę nie poskąpiło - w sam raz, aby roślinki się dobrze poczuły w nowym miejscu i zechciały się ukorzenić.
Ten deszcz - to była najwspanialsza nagroda za ciężką pracę! Ciekawe, co nam zgotują Zimni Ogrodnicy i ich sąsiadka Zośka? Pewnie napiszę o tym za dwa tygodnie...
コメント